W poprzedniej rozmowie zwracałem uwagę, że nie ma dopracowanej instytucjonalnej współpracy między rządem, a bankiem centralnym. Rząd nie ma wpływu, niezależnie od barw politycznych, na kształt polityki pieniężnej. W Radzie Polityki Pieniężnej nie ma przedstawicieli rządu – minister finansów może pojawić się wyłącznie jako obserwator, czyli bez prawa głosu. Brak płaszczyzny współpracy między rządem, a bankiem centralnym prowadził bardzo często w historii do braku koordynacji ich działań, które często były sprzeczne. O ile można to sobie wyobrazić w sytuacji, kiedy bank centralny jest kierowany przez przedstawicieli innych partii politycznych, opozycyjnych, a rząd prowadzi politykę koalicji rządzącej, o tyle w tej chwili dziwi fakt, że działania rządu i RPP nie są skoordynowane, kiedy mamy wspólny mianownik wywodzenia się ich z jednej orientacji politycznej. Z jednej strony bank zapowiada, bo ma ustawowy obowiązek, że będzie podejmował działania inflacyjne, a z drugiej strony rząd otwiera kolejne kanały, którymi pieniądz gotówkowy wylewa się na rynek dóbr i usług konsumpcyjnych, co powoduje dalszą presję cenową. Na usprawiedliwienie trzeba powiedzieć o jednej rzeczy, do 2020 roku wydawało się w Polsce, że kryzys covidowy może skończyć się deflacją. Przyjęto wtedy założenie, że kryzys związany z covidem ma charakter popytowy. Okazało się, że ma charakter podażowo – popytowy. W związku z tym , w zależności, która strona bardziej reaguje na kryzys, czy mamy większe ograniczenie popytu czy podaży, może to się skończyć albo inflacją albo deflacją. Przyjęto założenie, że załamanie popytu będzie większe niż załamanie podaży, co doprowadziłoby do deflacji. Tymczasem miała miejsce zupełnie odwrotna sytuacja, więc musiało to siłą rzeczy doprowadzić do inflacji – mówi prof. Zbigniew Klimiuk u Miry Piłaszewicz